Kryzysy w psychoterapii

Myśl o psychoterapii daje nadzieję. Jeszcze zanim znajdziemy się w gabinecie psychoterapeuty, taka myśl wspiera nas i motywuje. Choć początek procesu psychoterapii jest zazwyczaj okupiony dużym lękiem i niepewnością, dość szybko (zazwyczaj) czujemy się na tyle dobrze, że nie mamy wcale ochoty wychodzić po 50 minutach, a kolejnej wizyty wyczekujemy raczej z nadzieją niż niechęcią. Zdarza się, że początek psychoterapii to stan pełen optymizmu, czasami nawet nieco euforyczny. Nie jest wcale rzadkością idealizacja terapeuty_terapeutki na tym etapie.

Proces terapeutyczny nie przebiega jednak w sposób linearny. Choć takie mogą być nasze oczekiwania, okazuje się, że nie tylko pniemy się w górę ku coraz lepszemu samopoczuciu i funkcjonowaniu. Na etapie, kiedy praca terapeutyczna zaczyna sięgać głębiej, może nastąpić pogorszenie. Dzieje się to wtedy, gdy pacjent_pacjentka rozpoczyna proces przemiany wewnętrznych mechanizmów psychologicznych, stanowiących sedno jej_jego problemów.

Z czego wynika to, że nagle znów czujemy się gorzej albo znacznie gorzej?

Oto najważniejsze przyczyny kryzysów, które mogą pojawić się w trakcie psychoterapii:

  • Opór przed zmianą życiową – naturalne jest, że odczuwamy lęk przed zmianą. Co się wydarzy, jeśli zrezygnujemy z tego, co do tej pory „działało” (czyli np. z zestawu objawów lub z destrukcyjnych dla nas mechanizmów obronnych)? Paradoksalnie lęk może się nasilać wtedy, gdy proces psychoterapeutyczny zaczyna sięgać głębiej, do źródeł naszych problemów. Może się to wydawać paradoksem, ale dość często słyszę od pacjentów: „Lubię swoje objawy. Dają mi one poczucie kontroli”. Albo: „Spróbowałem czegoś nowego i wcale nie jest lepiej. Chcę wrócić do tego, co było”.
  • W samej relacji z terapeutą_terapeutką pojawia się przeniesienie. Oznacza to, że zaczynamy żywić do terapeuty (lub do grupy, jeśli jest to terapia grupowa) różne intensywne uczucia. Kiedy relacja z terapeutą staje się dla nas ważna, zaczynamy silniej reagować. Na przykład złościmy się na psychoterapeutę jak na matkę, która „nigdy nas nie rozumiała”, boimy się jej_jego jak ojca, który był bardzo surowy, lękamy się opuszczenia, jeśli mieliśmy takie doświadczenia we wczesnych etapach życia, jesteśmy zazdrośni itp. W miarę gdy w psychoterapii pogłębia się praca – te uczucia mogą być nawet bardzo intensywne, wręcz przytłaczające. I pragniemy jak najszybciej od nich uciec…
  • Doświadczenia traumatyczne – rozmowa na ich temat z terapeutą lub grupą może wzbudzić bardzo intensywne emocje, a nawet wywołać objawy potraumatyczne. Jeśli przedmiotem rozmów z terapeutą są takie doświadczenia, jak np.: przemoc, nadużycia seksualne, nagłe utraty ważnych osób, wypadki, wówczas mogą pojawić się koszmary senne, „wtargnięcia”, czyli obrazy zdarzeń traumatycznych, silny lęk, ataki paniki, uczucie „oderwania od rzeczywistości” itp. To bardzo trudny moment terapii, dlatego dobrze by było, aby pacjent_tka wiedział_a, że takie objawy mogą się pojawić. Czasami zdarza się, że o tych najtrudniejszych przeżyciach rozmawiamy dopiero po jakimś czasie, na późniejszym etapie terapii, wtedy, gdy pacjent_tka poczuje się gotowy.

Kryzys w psychoterapii może wzbudzić chęć jej przerwania. Możemy poczuć wtedy, że nie mamy siły na tak intensywne emocje. Sprawy, o których zaczęliśmy rozmawiać na terapii, są zbyt przygnębiające, a silne emocje przeszkadzają nam na co dzień. Co więcej – trudno porzucić stare nawyki i objawy, z którymi nie rozstawaliśmy się przecież zazwyczaj całymi latami. Wtedy możemy poczuć, że psychoterapia nie ma już większego sensu – nie pomaga nam tak, jak sobie wyobrażaliśmy, nie spełnia oczekiwań.

Tymczasem wszystkie wspomniane emocje oraz myśli o porzuceniu terapii są naturalną częścią jej procesu. Zachęcam do tego, by zawsze o takich myślach i uczuciach rozmawiać ze swoim terapeutą. Przepracowanie kryzysu może stać się jednym z najważniejszych osiągnięć w trakcie psychoterapii, bo dzięki temu także w naszym życiu, w bliskich relacjach i różnych trudnych momentach będziemy w stanie inaczej podchodzić do stanów załamania i radzić sobie z nimi w nowy, zdrowszy sposób.

Jeśli zainteresował Cię ten temat, polecam także lekturę artykułu o tym, w jaki sposób psychoterapia w ogóle działa, co jest „leczącego” w procesie psychoterapii? 

Zachęcam też do lektury artykułu o charakterystycznych cechach psychoterapii psychodynamicznej oraz o możliwym czasie trwania psychoterapii.

Ilustracja: David Hockney, portret Christophera Isherwooda i Dona Bachardy’ego z 1968 r.

Kiedy chcemy „ulepszyć” partnera… czyli efekt Pigmaliona

kissingmagritte-hangupCzęste przekonanie o konieczności przyjmowania odpowiedzialności za poczucie szczęścia partnera lub partnerki (mit #1), o którym pisałam poprzednio, ma też swoją drugą stronę. To Efekt Pigmaliona, czyli sytuacja, gdy jedna osoba w związku odczuwa misję „naprawiania” i „ulepszania” partnera / partnerki – pokazywania bliskiej osobie, jaka „powinna” być. Oto kolejny mit na temat dobrego związku:

MIT #2 Muszę dokładać wszelkich starań, aby partner stawał się lepszy

Ktoś może pomyśleć, że wiążąc się z daną osobą, nie tylko uzdrowi ją, ale i ulepszy, udoskonali i zmieni w „nowego, lepszego człowieka”. Znam pewne małżeństwo, w którym on nigdy nie był zbyt skłonny do utrzymywania idealnej czystości i porządku w swoich rzeczach, nie zwracał też szczególnej uwagi na wygląd i ubiór. Dobrze czuł się w atmosferze „twórczego chaosu”, zwłaszcza gdy pochłaniała go praca nad kolejnym, fascynującym projektem naukowym. W takich chwilach lubił też pracować do późnych godzin nocnych, nawet kosztem krótszego snu i konieczności wzmacniania się kilkoma filiżankami kawy następnego ranka. Ona zaś wyniosła z domu przekonanie, że bez uprasowanych i posegregowanych pod kolor koszul i skarpet dom zatonie w bałaganie, a krótszy o dwie godziny sen na dobre zrujnuje zdrowie człowiekowi.

Żona bezskutecznie walczyła z mężem o to, by „dla własnego dobra” nie przegapiał idealnej pory snu, by nie pił zbyt dużo kawy, zdrowiej się odżywiał. Mocno przekonana o tym, że bez joggingu i jogi nie można być szczęśliwym, dokuczała mu z powodu kilku kilogramów nadwagi. Niemal codziennie komentowała jego niedoskonale dopasowany ubiór, złoszcząc się coraz intensywniej, gdy koszulę w kratkę założył do garnituru w paski. Gdy pewnego dnia na ważną konferencję wyszedł w niewyprasowanej koszuli (w dodatku jej zdaniem krawat nie do końca pasował kolorem do butów), jeszcze przez kilka miesięcy słyszał złośliwe komentarze na ten temat. „Mój ty łachmaniarzu”, mówiła do niego „czule”. Czerpała przy tym sporą dozę satysfakcji z pokazywania i udowadniania mężowi, jakie zmiany powinien wprowadzić do swojego życia. Czuła się dobrze w roli tej, która wie lepiej, jaki on tak naprawdę powinien być. Jak można się domyślić, trudno było mu znieść taki stan, gdy w najważniejszej i najbliższej relacji z drugą osobą nie był szanowany i akceptowany.

Pomysł na „ulepszanie” i niwelowanie rzekomych „wad” partnera lub partnerki nigdy nie kończy się dla pary dobrze. Znany psycholog Arnold Lazarus podsumowuje to w ten sposób: „Arogancję tych, którzy uważają, że ich pogląd na świat jest jedynym właściwym, przebijają tylko ci, którzy próbują zmusić innych do przyjęcia własnego punktu widzenia”. A to niestety oznacza dla związku gehennę ciągłych konfliktów i frustracji.

Najszczęśliwsze związki to te, w których każdy z partnerów bierze odpowiedzialność za własne szczęście i poczucie spełnienia w życiu. To, co jest najbardziej potrzebne tej dwójce osób, to okazanie wzajemnego szacunku, akceptacji dla wyborów partnera / partnerki oraz zgoda na to, że dwie dorosłe osoby mogą się od siebie różnić i jednocześnie być ze sobą blisko. Powodzenia!

Ilustracja: Joe Webb (joewebbart.com)

Bibliografia:

A. A. Lazarus, Mity na temat małżeństwa. O powszechnych przekonaniach, które niszczą związek. Wydawnictwo GWP, Gdańsk 2002.